wtorek, 2 lutego 2016

Na wattpadzie będą oficjalne wersie

Tutaj mogą pojawiać się kopie robocze, wyprzedzające wattpada, natomiast tam spotkasz całe rozdziały. Zapraszam
Uważam, że ta opowieść ci się spodoba: " Niewidzialna napisane przez niesforna06 na Wattpad http://w.tt/1PSta0D .

Niewidzialna

Rozdział 1
Wstałam z łóżka, poszłam do łazienki i wykonałam codzienne czynności, po czym zeszłam na dół, pożegnać się z moim psem, Reksem. Tylko jego zastałam w domu. Chyba nigdy się nie przyzwyczaję, że rodzice mają pracę i nigdy nie ma.  Mama jest menadżerką sklepu h&m, a tata  jest prezesem  firmy Jobe. Są szczęśliwi ze swojego powodzenia w pracy. Tata nie dawno przyłączył jakieś małe, słabe firmy do siebie i poszerzył giełdę. Brakuje mi ich i tego jak było kiedyś.
Narzuciłam czarny plecak, nałożyłam wygodne trampki i zamknęłam za sobą drzwi. Wzruszyłam ramionami stojąc przed domem  i ruszyłam do szkoły z myślą, że trzeba przetrwać kolejny, marny dzień. 
  Powietrze było ukojeniem dla płuc, a lekki mróz szczypał w nos. Była ładna pogoda, a ptaki wesoło skakały po świeżo przyciętym krzewie, przy bramie wyjazdowej. Słońce wyłaniało się za korony drzew lasu, po drugiej stronie jezdni. Okolica bardzo przyjemna dla oka. Dookoła lasy, zapach sos, za który ja osobiście ubóstwiam to miejsce oraz bardzo przyjemna atmosfera miejska. Wszyscy tu są dla siebie zazwyczaj mili, chyba, że podpadniesz, lub wryjesz się w kolejkę po hot-dogi.  
Przechodząc koło opuszczonego domu, zobaczyłam  jakąś postać. Szara postura stała w oknie, a jej wzrok był skupiony na mnie. Stałam za daleko by dojrzeć czy to kobieta, czy też facet. Choć próbowałam wytężyć wzrok nic to nie dawało. Stałam nieruchomo wpatrzona w jeden punkt, w miejsce gdzie jeszcze nie dawno widziałam tamtą postać.  Chata pokryta strzechą, podejrzewam, że nawet z siedemnastego wieku. Od lat nikt w niej nie mieszkał. Bardzo dziwna architektura, jedne drzwi, które ktoś solidnie zabił i jedno okno. Kto by chciał mieszkać w takiej ciemnej noże.   
Nikogo tam nie było, nikt cię nie śledzi, nikt cie nie obserwuje, idiotko! To tylko twoje omamy, bujna wyobraźnia. Ech, byłam tak tak beznadziejna w kłamaniu, że nie umiałam przekonać nawet sama siebie. Dłonie mi się trzęsły, a przed oczami miałam wciąż obraz tamtej postaci.
 Musiałam przyśpieszyć kroku, nie mogłam spóźnić się na lekcje. Miałam całkiem spory kawał drogi do przebycia. Jest możliwość jeżdżenia szkolnym autobusem, ale to nie dla mnie. Odtrąca mnie, śmierdzi, duszno jest i za dużo ludzi. Nie, to nie dla mnie, wolę się przejść.
W szkole, idąc korytarzem, wszyscy kończyli tak nagle rozmowy. Wzrok ich był skupiony na mnie. Jestem jakaś trędowata, czy bluzkę miałam na odwrót. Może pryszcz mi wyskoczył? Nigdy tak nie było, nie zwracali na mnie uwagi. Znów chce być niewidzialna! Tego dnia czułam się obco w szkole. Na lekcjach próbowałam słuchać i robić drobne notatki, lecz nie potrafiłam się skupić. Myślami byłam daleko od szkolnych obowiązków. Nie dawała mi spokoju tamta postura, którą rano widziałam. Choć na samą myśl mnie paraliżował strach, chciałam go pokonać. Pokonać moją płochliwość i lek. 
 Po skończonych lekcjach nie zamierzałam wrócić prosto do domu. Znów bym musiała przechodzić koło tamtego domu. Na samą myśl przechodziło mnie ciarki, a co dopiero tamtędy wracać. Nie dałam rady przezwyciężyć lęku. Postanowiłam wrócić okrężną drogą, ale najpierw poszłam przejść się na tory. Zawszę tam chodzę i pogrążam się w myślach. Od kiedy wiem o śmierci mojej siostry, spędzam tam długie godziny.
Szłam wąską ścieżką samotnie wzdłuż  torów. Powietrze było chłodne, a wiatr kołysał wolno trawą. Pogrążona w myślach i wspomnieniach, nie zauważyłam zapadającego zmroku. Zaczął padać silny deszcz. Nie miałam przy sobie żadnej kurtki.  Szybko mi przemokły moje krótkie szorty oraz biała podkoszulka z nadrukiem kruka z rozłożonymi skrzydłami. Szatynowe włosy, które zdecydowałam się wolno rozpuścić na ramiona zmieniły swój kolor niemal, że na czarny od deszczu.
Biegłam ile sił w nogach stronę domu. Miałam trzy kilometry przez las i opustoszałe osiedle. Gdy dobiegłam do lasu, coś mnie zaniepokoiło. Obcował dziwny zapach siarki i znów czułam wzrok na sobie.
Co z tobą jest nie tak! Nie oglądaj się za siebie! Nie wolno, zapłacisz za to słono!
Czułam się tak, jakby ktoś za mną stał. Chciałam się odwrócić, ale byłam sparaliżowana strachem i mimo wszelkich chęci nie potrafiłam. Stałam w miejscu nieruchomo i próbowałam opanować zbyt szybkie bicie serca. Musiałam sprawdzić. Jak zwykle nikogo nie było.
Deszcz przestał padać, więc zwolniłam kroku. Wycisnęłam z wody przemoczony podkoszulek i z powrotem nałożyłam go na siebie. Raczej mnie nikt nie widział. Kto by siedział na opuszczonym osiedlu, żeby panienki podglądać. Już lepiej stanąć pod latarnią i czekać, aż same przyjdą. Szukać telefonu w plecaku, żeby sprawdzić która godzina i zadzwonić do Artura. Mały, czarny  iphone zawilgotniał tylko nieco. Przetarłam go podkoszulkiem i zaczęłam przeszukiwać rejestry kontaktów aby znaleźć numer Artura.  Wybrałam numer, a następnie nacisnęłam zieloną słuchawkę. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci. Nie odbierał.
Szłam dalej przed siebie, widziałam już pierwsze budynki osiedla. Patrząc na nie, czułam strach. Walające się śmieci, szare i spalone budynki. Graffiti wyblakłe na budynkach oraz murach. Wszystko tutaj straciło swój kolor. Szłam dalej miedzy blokami, bacznie rozglądając się dookoła siebie. Wiatr rozwiewał mi włosy i drażnił moje policzki. Z każdym krokiem byłam coraz bliżej, z każdym krokiem czułam się coraz pewniej.
Poprawiłam się i zaczęłam biec w stronę domu. Znajdował się jakieś pół kilometra od opuszczonego osiedla. Mój cel od osiedla dzieł mały zagajnik i łąka. Wbiegając na nią nie czułam w ogóle już strachu. Całe dzieciństwo spędziłam tutaj, bawiąc się z Reksiem. Tory i łąka to dla mnie bardzo wyjątkowe miejsca, w których siadam płacze, myślę. Mam spokój i ciszę.
 Gdy stanęłam na werandzie ogarnął mnie niesamowity spokój. Bez sił, cała mokra oraz brudna weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi. Rodziców oczywiście jeszcze nie było, zastałam tylko Reksa, który przywitał mnie skacząc, a także liżąc. Rzuciłam plecak i rozebrałam się do bielizny. Byłam sama w domu, wiec mogłam sobie pozwolić na takie paradowanie. Od razu poprawił mi się humor. Podniosłam rzeczy z podłogi i po schodach zawlokłam się na górę, do swojej łazienki. Wrzuciłam ubrania do pralki i nastawiłam pranie. Wzięłam szybki orzeźwiający prysznic, a następnie poszłam do pokoju i rozpakowałam plecak. Wszystko było mokre. Ubrałam się w stary, szary dres oraz biały rozciągnięty podkoszulek. Włosy miałam niestarannie związane w kitkę. Jakby mnie teraz mama zobaczyła, wpadła by w szał. Strasznie się zmieniła odkąd pracuje jako menadżerka sklepu z ciuchami. Ma być wygodnie i praktycznie - a nie ładnie, sztywno - a przede wszystkim "modnie". Co do ubrań, to z mamą mamy całkiem inne poglądy. Poukładałam książki i zeszyty na parapecie w pokoju i zeszłam na dół do kuchni, aby coś zjeść.
Już miałam sięgać po mleko do lodówki, gdy rzuciła mi się w oczy kartka na lodówce z napisem :

,,My z ojcem wyjeżdżamy, będziemy za parę dni. Dasz sobie radę. Wszystko masz w domu, pieniądze na jedzenie wiesz gdzie są. Kochamy Cię. Twoi Kochający rodzice, mama i tata."
Wzruszyłam tylko ramionami. Norma.
Zrobiłam sobie płatki z zimnym mlekiem. Usiadłam przy małym stoliku w kuchni, jedząc mozolnie płatki, patrzyłam się w okno na ściekające krople deszczu po szybie. Nie mogłam zebrać myśli w jednolitą całość. Miałam wielki mętlik w głowie. Moje obserwowanie przerwał mi dzwonek telefonu. Odstawiłam miskę szybko do zlewu i poleciałam na górę odebrać. Chwyciłam telefon, leżący na łóżku i odebrałam. Jakiś nie znajomy mi numer.
- Halo? Kto mówi?- Zapytałam. Zastanawiało mnie kto dzwoni do mnie oraz skąd ma mój numer.
- Halo? Kasia? Słyszysz mnie? To ja Artur. Coś się stało? 
- To nie jest rozmowa na telefon.. - Urwałam, nie wiedziałam czy to jest dobry pomysł, żebym mu powiedziała. - Mógłbyś do mnie przyjechać?
- Mogę, właśnie już jadę. Za pięć minut będę. - Powiedział z radością w głosie i się zaśmiał, ale nadal było słyszeć strach i troskę w jego głosie.
- O, to dobrze. Czekam. - Rozłączyłam się, wsunęłam telefon do kieszeni i zeszłam na dół, aby pozmywać naczynia.
Gdy skończyłam, usłyszałam podjeżdżający samochód pod dom. To był Artur. Powycierałam ręce w ścierkę i wyszłam. Stałam przed domem i przyglądałam się jak mój rycerz wysiada z audi.  Czerwony , stylowy samochód na który mógł sobie pozwolić przy swojej rocznej wypłacie. Najlepsza fura w mieście, na tą myśl zaśmiałam się sama do siebie. 
Gdy stał  tuż obok mnie, pojawił się automatyczny uśmiech naszych twarzach.
- Hej piękna. - Wszedł po schodkach, uroczo kołysząc biodrami na boki. 
Choć byłam ubrana w stary dres, dla niego i tak byłam piękna. Nie muszę się stroić, a on i tak mnie kocha. Taką rozczochraną, w rozciągniętych ubraniach.
Gdy jego usta spoczęły na moich ogarnęła mnie fala przyjemności, motyle w brzuchu i pewność, że to ten jedyny. Był niczym anioł. Jego niebieskie oczy przypominające kolorem morską bryzę, grzywa postawiona do góry, perfekcyjne ułożona, błyszcząca od kropli deszczu. Tors obciśnięty w niebieskim podkoszulku, duże, delikatne dłonie i powalający uśmiech. To wszystko sprawiało, że wyglądał w tej chwili niczym anioł. Jego delikatność, opiekuńczość i szacunek do mnie powodował, że czułam się przy nim bezpieczne. Ramiona, w których zawsze mogę się skryć gdy się boje. Pięści, którymi zawsze mogę straszyć innych oraz głos, aksamitny, delikatny, ale stanowczy zarazem. Melodia dla moich uszu. Może i zachowywałam się jak mała, zakochana małolata, ale nie miało to przy nim znaczenia. 
 - No hej rycerzu. - Odpowiedziałam z nutką podekscytowania w głosie wtulając się w jego pierś. Był taki ciepły i tak bezpiecznie czułam się w jego ramionach. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. - Wejdziemy do środka czy będziemy tak stać? - Zaśmiałam się, podnosząc głowę by móc spojrzeć mu w oczy.
- No mi to obojętnie, wszędzie dobrze byle tylko z tobą. - Po tych słowach na jego twarzy pojawił się ten uśmiech, w którym się zakochałam. Powalający, szczery uśmiech od ucha do ucha, przesłodkie zmarszczki mimiczne przy oczach oraz ośmielająca biel jego zębów.
- Jak ja cię kocham. - Pocałowałam go delikatnie i zaraz zaczęłam mówić dalej. - Lepiej wejdźmy do środka. - Ujęłam jego dłoń po czym zaczęłam kierować się w stronę drzwi. Gdy otworzyłam je Reks z wielką radością dopadł nas, skacząc oraz liżąc, a przy tym słodko ujadając. Bardzo lubił Artura. Za moimi rodzicami nie przepadał, tak samo za innymi ludźmi. Do nas był przywiązany.
Przeszliśmy do salonu, siadając na kanapie, na przeciwko siebie. Reks wyłożył się wygodnie pod naszymi stopami przysłuchując się naszym rozmowom.
- Co się stało? Mówiłaś, że to nie jest rozmowa na telefon, wiec o co chodzi? - Spojrzał na mnie z troską w oczach jednocześnie bawiąc się moimi palcami u dłoni.
-Co się stało? W sumie to nic szczególnego, ale musimy porozmawiać. Chodzi o to, że coś dziwnego dzieje się w moim życiu. - Przełknęłam głośno ślinę, gdyż stanęła mi przed oczami tamta postać. - Idąc dziś do szkoły, przechodzą koło tego domu, co podobno ktoś się kiedyś w nim powiesił. Zobaczyłam postać i czułam jej wzrok na sobie. Wiem jestem dziwna, ale naprawdę się boję. Od jakiegoś czasu czuję wzrok na sobie, jakby ktoś mnie śledził, obserwował. Pamiętam, że kiedyś bawiłam się koło tego domu i nie da się tam wejść. Drzwi są zamurowane, a jedyne okno jest od strony drogi, a nie zauważyłam, żeby było wybite. Boję się, cholernie się boję. - Przytulił mnie mocno do siebie. Jego ramiona, obecność, odjęły każdy strach i ból. - Najgorsze jest to, że w szkole wszyscy cały czas się na mnie patrzyli, przez co na lekcjach nie mogłam się skupić. - Nabrałam powietrza i zaczęłam mówić dalej - Po szkole nie chciałam wracać koło tego domu, wiec poszłam okrężną drogą. Przez stare tory, las oraz opuszczone osiedle. Deszcz mnie złapał, ale mniejsza z tym. Wchodząc do lasu poczułam dziwny zapach siarki i zrobiło się strasznie zimno, lodowato wręcz. Te cholerne uczucie, że ktoś stoi za mną nie opuszczało mnie, a wręcz zamurowało mi kończyny, nie byłam wstanie się ruszyć. Gdy już opanowałam strach i się odwróciłam, znów to samo, nikogo nie było. Boję się. - Przytuliłam się do niego i zaczęłam płakać. Wziął róg swojej koszulki i zaczął wycierać mi łzy. Tak wiele dla mnie znaczyło, że był wtedy ze mną. Widziałam przerażenie w jego oczach, nie chciałam, żeby się martwił, ale musiałam mu o tym powiedzieć. Jest jedyną osobą która mnie rozumie. Wtuliłam się w jego i próbowałam przestać płakać. Reks słysząc, że płaczę zaczął lizać mi stopy, strasznie to łaskotało i nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wskoczył na kanapę i zaczęliśmy go głaskać i się z nim bawić przez chwilę.
- Reks uciekaj już. - Powiedział łagodnym, ale pewnym swego głosem. Pies posłusznie zeskoczył z łóżka i ponownie położył się pod naszymi nogami. Artur objął mnie mocno ramieniem i pocałował w czoło - Kochanie wszystko będzie dobrze. Nie myśl o tym, zobaczymy co dalej dziwnego będzie się działo. Masz mi mówić od razu jak tylko będziesz miała jakieś obawy, a nie dopiero jak coś ci się stanie. Chcę wiedzieć wcześniej. Mów mi o wszystkim skarbię, proszę. Przeraża mnie to wszystko. Kochanie pozwól, że ja będę cię woził i odbierał ze szkoły. Jadę do pracy chwilę po tym jak ty idziesz, a pracę mogę kończyć wcześniej i tak teraz nie mamy za dużo klientów. Proszę, nie zaprzeczaj i pozwól. Nie będę aż tak się zamartwiał, gdy będę przy tobie. - Kiedy spojrzał mi w oczy i wiedziałam, że mówi na sto procent poważnie.
- Ale.. - Przerwał mi całując mnie namiętnie.
- Cieszę się, że się zgadasz. - Zaśmiał się po czym ponownie mnie pocałował. Nie było sensu się kłócić, przynajmniej spędzimy więcej czasu razem.
- Kochanie, ale czy po tym jak odbierzesz mnie ze szkoły zostaniesz ze mną? - Zapytałam z nienaturalnie wysokim włosem, bawiąc się jego grzywą by go zdenerwować. Bardzo nie lubił gdy to robiłam, ponieważ jego "ciężka praca" szła na marne. A ja tak strasznie lubię się nimi bawić.
- Tak skarbie, będę przy tobie póki mi nie zaśniesz, jeśli pozwolisz? - Uśmiechnął się bo wiedział jaka będzie moja odpowiedz, wnioskował to po mojej minie. Po tym co powiedział, po prostu nie mogłam przestać się uśmiechać. O dziwo nie zaczął jeszcze jęczeć, że psuje mu fryzurę. Czyżby się przyzwyczaił?
- Możesz jak najbardziej, a i mam pytanie, mógłbyś zostać u mnie na noc? - Zachichotałam całując go w nosek.
- Mógłbym, ale musiałbym najpierw skoczyć do domu po parę rzeczy, wiesz kochanie? No to co jedziemy po nie? - Zaśmieliśmy się jednocześnie wstając. Ogarnęłam się po czym zamknęłam dom. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Jego dom znajdował się jakieś 15 kilometrów od de mnie. Czyli nie całe dwadzieścia minut drogi.
Wysiedliśmy przed wielkim piętrowym domem, na małej cichej ulice, gdzie tu wszyscy się znają. Nie obeszło się bez ciekawskich spojrzeń sąsiadów przez firanki. Artur nie mieszkał sam, a z rodzicami, którzy bardzo mnie polubili. Weszliśmy do środka, przywitałam się, a on poszedł na górę do swojego pokoju się spakować. Znajdowałam się w domu luksusu, modnie dopasowane zasłony do wnętrza i koloru ścian. Meble pachniały skórą i świeżo wypolerowanym, drogim drewnem. Szklane ściany i wielki arsenał kuchenny, wykonany z solidnego drewna. Oddzielał kuchnię z salonem w którym wisiały na ścianach stare gitary Artura. Od pierwszego klasyka po pierwszą elektryczna wartą dwa i pół tysiąca.  Gipsony, yamahy, ibanezy, koreańskie, można tak wyliczać w nieskończoność. Reszta znajdowała się w jego pokoju. Natomiast tamte były robione na zamówienie, co mogło kosztować  nawet powyżej 18 tysięcy. Strasznie się złościł, że nie chciałam przyjąć w prezencie żadnej od niego tylko sama kupuję. Może i moja kosztowała tylko te 600 zł, ale była moja i mniej by było szkoda, gdybym przypadkowo rozwaliła. ,,Przypadkowo"- ha, uśmiechnęłam się do siebie na tą myśl.
- Dobry wieczór, my tylko na chwilę. Artur dziś nocuje u mnie, nie mają państwo nic przeciwko? - obdarowałam dwójkę starszych ludzi wielkim, szczerym uśmiechem, który mi odwzajemnili.
- Dobry wieczór, Kasiu. Nie, skąd, nie mamy nic przeciwko. - Odpowiedziała mi kobieta z piękna urodą i brązowymi lokami wokół głowy, to była jego mama. Artur odziedziczył w genach po niej cudowne oczy oraz urodę. Ojciec również był zniewalająco piękny swego czasu, właśnie odkładał gazetę by móc wsłuchać się w rozmowę przy czym jego blond włosy i tak samo cudowny uśmiech jak Artura strasznie skupiły moją uwagę. W głowie myśli, że za parę lat, to dziewczyna mojego przyszłego syna z Arturem, będzie tak samo patrzyła na niego jak ja teraz na mojego przyszłego teścia porównując.
- Artur? Zostaniecie na kolację?- Zwróciła się do syna, który właśnie po schodach zbiegał trzymając w ręku poręczny plecak.
- Nie, mamo. Musimy już jechać. Jak już Kasia wspominała wpadliśmy tylko po rzeczy. Jest już późno. - Podszedł do mnie i objął mnie w pasie jedną ręka.
- No dobrze, szkoda. No to trzymajcie się dzieciaki. - Powiedziała mówiąc coraz głośniej gdy my kierowaliśmy się do drzwi.
- Dobranoc, dobrej nocy. - krzyknęłam jeszcze, gdy Artur otworzył już przed de mną drzwi.
Uwielbiałam jeździć z nim samochodem wieczorem. Ciemno, on, muzyka, gwiazdy. Rozmowa. Choć miedzy nami jest różnica 5 lat, nie odczuwam jej. On kieruje, a ty bawisz się jego włosami. Całą powrotną drogę do domu rozmyślałam o tym jak bardzo go kocham, a przy tym ciągle bawiłam się jego włosami, mierzwiąc je we wszystkie strony.
Pierwsze co zrobiłam wchodząc do domu, to rzuciłam z siebie ubranie i pozostając w samej bieliźnie i podkoszulku ruszyłam do kuchni pichcić dla nas kolacje.
Co prawda nie było niczego zadowalającego mnie w lodówce, wiec musiałam zdecydować się na szybką chińszczyznę. Arturowi to pasowała, nie wiem, przynajmniej jak zawsze nic nie mówił i nie było sensu dyskutowania co zje.
Gdy ja pichciłam dla nas kolacje, on w tym czasie szykował dla nas łóżko. Oczywiście nie mogłam wejść do pokoju póki on nie pozwoli.
- Artur, choć jeść! - Zawołałam go gdy wszystko było już gotowe i nakryte. Po chwili otrzymałam odpowiedz.
- Już idę. - Odpowiedział po czym usłyszałam dobiegającą z mojego pokoju muzykę. Był to nagrany dla mnie utwór który Artur sam dla mnie napisał. Dźwięki gitary od zawsze chwytały mnie za serce, a teraz spowodowały, że uroniłam łzę ze szczęścia. Zbieg po schodach, przytulił mnie gdy ja nakładałam nam spaghetti i zaczął kołysać na boki.
Jedliśmy, patrząc się w oczy i wsłuchując się w ten tak dla mnie ważny utwór.
Pozmywałam, Artur pomagał mi wycierać i śmiejąc się oraz chlapiąc pianą nagrywaliśmy kolejny idiotyczny filmik z naszym udziałem. Wszystkie filmiki trafiały na mój komputer, a potem do wywołania, by móc za parę lat obejrzeć jak bardzo byliśmy ze sobą szczęśliwi i jak bardzo się kochamy mimo upływających lat.
- No to co idziemy razem pod prysznic? - Zaproponowałam, a ten się tylko uśmiechnął na znak, że ,, tak". Ujęłam jego dłonią i prowadziłam w górę po schodach do mojej łazienki. Wyciągnęłam z szafki świeże ręczniki po czym podeszłam do Artura i zaczęłam ściągać z niego ubrania. Nie opierał się, a wręcz przeciwnie uśmiechał się na znak zadowolenia. Całując się i rozbierając nawzajem weszliśmy pod prysznic. Jego nagie ciało, wywoływało we mnie wielki ogień podniecenia oraz zachwytu. Nie rozumiem jak można być takim idealnym, zastanawiało mnie jak on się z tym czuje. Jak kto jest jak miliony lasek ugania się za tobą i zastanawia mnie też dlaczego wybrał akurat mnie, móc być z największą laską w kraju.
Wzięłam jego gąbkę, nalałam na nią trochę żelu pod prysznic i rozpieniłam. Ustawiłam wodę by nie była za gorąca, ani za zimna. Delikatnymi, wolnymi ruchami zaczęłam myć mu tors zjeżdżając do jego penisa. Moje ruchy stawały się pewniejsze. Nie pierwszy raz widzę go nagiego i nie raz brałam z Arturem prysznic, ale nie pewność moich ruchów pochodzi od z wielkich kompleksów, o których nikomu nie wiadomo. Nawet jemu. Myjąc dokładnie jego członka i uda napalam się coraz bardziej. Spragniona jego więcej i więcej przylegam do niego całą sobą. Opłukaliśmy się z piany, całując i przytulając wyszliśmy z pod prysznica. Wycierając się nawzajem dokładnie patrzyliśmy sobie w oczy. Te jego iskierki w oczach, powodowały, że chciałam uszczęśliwiać go jeszcze bardziej. Wariat wziął mnie na ręce nadzy przeszliśmy do mojego pokoju. Na widok świec i usypanego łóżka płatkami róż oraz unoszącego się zapachu ulubionych moich kwiatów zaparło mi dech w piersiach. Nie wiedziałam co powiedzieć, za brakło mi słów. Otworzyłam usta po czym je zamknęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co.
- Nic nie mów. Kocham Cię - Położył mnie delikatnie na moim dwu osobowym łóżku i zaczął delikatnie dotykać i całować.
Pieścił moje ciało ustami tak samo jak i językiem. Wycałowując mnie cała, pieścił me piersi, ssąc je i masując okrągłymi ruchami. Całując mnie po brzuchu i "piersiątkach" zjechał niżej by zacząć dawać mi prawie największą przyjemność. Ustami przylega do mojej kobiecości wsuwając w nią język i zaczynając drażnić łechtaczkę. Oblizuje, delikatnie jej wargi i ssie ją całą, po czym jego palce zagłębiają się w niej. Delikatnie, ale intensywnymi ruchami rozpychają jej ścianki, wchodząc nimi coraz głębiej i głębiej. Powtarza ruchy, ale nie pozwala na to bym od razu dostała orgazmu. Nakłada gumkę i tonie we mnie. Czując jej ciepło, powoli wchodzi cały. Czując jak rozszerza się pod jego naciskiem. Jest cała mokra w środku, ściska jego przyrodzenie i pozwala na coraz szybsze ruchy. Odpływając z rozkoszy patrzę się mu w oczy i widzę miłość, pożądanie. Wielka fala przyjemności kończąca się naszymi orgazmami. Leżąc obok siebie i czekając aż nasze oddechy się unormują, patrzymy się sobie w oczy i bez żadnych słów wyznajemy miłość.
Padamy ze zmęczenia, nadzy przytuleni do siebie. Usypia mnie wsłuchiwanie się w rytm bicia serca Artura.  

niedziela, 31 stycznia 2016

Niewidzialna (część dalsza) 2rozdział

   Artur leżał na podłodze na wznak, pół przytomny z głową pod stolikiem. Musiał uderzyć się w kant. Zaciskał mi się coraz mocniej niewidzialny supeł na szyji. Tak bardzo pragnełam się do niego dostać, lecz Azazel nie chciał mnie przepuścić. Choć próbowałam go odepchnąć, byłam za słaba. Miliony myśli i uczuć przechodziły mi przez głowę. Ksztusiłam się wielką gula w gardle, nie byłam wstanie wydać żadnego dźwięku.
  Prześlizgnełam się pod anioła ramieniem i padłam na kolana przed moim ukochanym. Przyłożyłam ucho do jego ust by sprawdzić czy oddycha, po czym wstałam i napoczyłam scierke. Przecierałam mu skronie. Nie myślałam trzeźwo. Ułożyłam Artura głowę na swoich kolanach i przytuliłam się mocno do niego. Dłonie mi się trzesły, a serce biło jak oszalałe. Łzy spływały mi strumieniami po policzkach. Miałam wyrzuty do siebie, że wyszłam z kuchni. To ja powinnam tam leżeć, nie Artur.
Azazel, upadły anioł, który się sprzeciwił i został otrącony za nie posłuszność. Stał teraz oparty w mojej, małej kuchni  o ścianę. Z miną gardzacą patrzył na nas i niskim, nie ludzkim głosem przemówił :
-Ha! Marni śmiertelnicy, co wy możecie, i że  niby ja miałbym wam służyć? Zabawne, co ten wasz Jahwe nie wymyśli.
Popatrzyłam tylko na niego, próbując zabić wzrokiem, lecz w moim wykonaniu wyglądało to raczej komicznie niż groźno w jaki kolwiek sposób.
-Czego od nas chcesz? Co Ci zrobił? -Dławiłam się łzami.
Otworzył usta, lecz Artur go uprzedził i wyszeptał słabym głosem :
-Ciebie, on chcę Ciebie.
Nic nie rozumiałam. Wiedźmy, anioły, mitologie, mikstury, magiczne księgi- wyliczałam. Wyciągu dwóch dni, tyle razy otarłam się o śmierć, że już dawno wyprzedziałam normę przeciętnego śmiertelnika. No tak jestem wiedźma, nie śmiertelnikiem. Usiłowałam sobie przypomnieć zaklęcia, o których mówiła mi dziwaczka. Nie potrafiłam. 
Diablisko złapało mnie za nogę, mocno zaciskajac swoje, długie palce wokół mojej kostki. Ciągnął mną po posadzce w stronę drzwi do piwnicy. Zapierałam się dłońmi i paznokciami ryłam w posadzkę. Nie mogłam złapać tchu. Przypominawszy sobie zaklęcie wykrzyknełam je. Anioła odrzuciło i uderzył z hukiem o drzwi do łazienki rodziców. Artur doskoczył mnie i usiłował mnie podnieść za pachwiny. Nie byłam wstanie ustać na nogach, miałam je jak galarety. Oparł mnie o siebie i mocno przytulił.

czwartek, 22 października 2015

Wagary


Wagary

  Obudziłam się wcześnie rano, ogarniał mnie strach o dzisiejszy dzień. Lekcje w szkole mnie przerażały, miałam pisać klasówkę z matematyki, a w dodatku baba od angola miała mnie pytać. Już wieczorem poprzedniego dnia zastanawiałam się co zrobić by uniknąć lekcji, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Biegunka, wymioty, gorączka, że dziś wolne, wszystko zostało już wcześniej przeze mnie symulowane. Zdecydowałam się na dość desperacki krok. 
  Wstałam, zebrałam się jakby nigdy nic. Zrobiłam kanapki i wsadziłam picie do plecaka. Czekałam aż moje rodzeństwo pójdzie do szkoły.      
  Za zakrętu obserwowałam czy są już wystarczająco daleko by mnie nie zauważyć. Wbiegłam do lasu. Zakradłam się po cichu, omijając gałęzie, tak by na żadną nie stanąć.  Patrzyłam jak autobus odjeżdża z uśmiechem na twarzy.
 ,,Udało się! Teraz muszę wytrzymać tu do czternastej, a jest zaledwie ósma." - Pomyślałam.
  Pogoda nie najlepsza, w końcu jest środek października. Deszcz, zimno, mokro. Choć ubrałam się ciepło, bo znałam swój plan, i tak było mi zimno. Chodziłam znajomymi dla mnie ścieżkami szukając odpowiedniego miejsca na ukrycie się. Dość długo wędrowałam, aż w końcu zmęczona usiadłam na powalonym  drzewie. Te miejsce było cudowne. Powalone, ogromne drzewo, po którym łaziłam się wspinałam. Tak to te miejsce!
 Wyciągnęłam książkę od ruskiego, położyłam pod drzewem i usiadłam. Oparłam się o pień, zagarnęłam kosmyk włosów za ucho. Wyciągnęłam nogi przed siebie,  butami grzebiąc w liściach myślałam o tym czy dobrze robię. Siedziałam długo w jednym miejscu, próbując medytować, świeże powietrze przywróciło moim płucom życie. Dłonie miałam zimne i uda mi drżały. Próbowałam je rozgrzać pocierając dłońmi. Rozplanowałam sobie co chce zrobić i jak. Zwyczajnie wrócę do domu, tak jakbym była w szkole. Nie domyśli się nikt, jeżeli smrody nie podkablują, że nie wsiadłam do busa. Zaczęłam udawać moją ulubioną bohaterkę z opowieści fantastycznej. Rozpędziłam się i biegłam w stronę drzewa, które było oddalone od de mnie o pięć metrów. Wskakując na gałąź, wspinałam się wyżej. Łapiąc się gałęzi i podciągając na nich znajdowałam się prawie na czubku drzewa. Znalazłam najwygodniejsze miejsce na drzewie i się  rozsiadłam. Siadając na jednej z grubych gałęzi, nogami oparłam się o najbliższą  gałąź.
  
  ,,Ha! Po tylu latach forma mi jeszcze nie minęła na dobre."- Cieszyłam się, zauważając jak szybko mi to poszło. 
  
 Pogłębiłam się w myślach o tym, jaka jestem. Zawsze staram się być opanowana, mało dziecinna, za wszelką cenne wydawać się poważna i dorosła w pewnym stopniu. Od dawna nie było takiego wybryku w moim życiu. Wszystko staranie zrobione, zapięte na ostatni guzik, perfekcyjnie wszystko wykonane, ogarnięta, chciałam się stać doskonała. Dla kogo? Dla siebie? Dlaczego nie pozwalam sobie na małe wybryki w lesie i strzelanie ,, focha" na świat? Dlaczego stałam się taką nudziarą? 
  Początek wariacji mojej w lesie był trochę sztuczny, czułam się jak mało dziecko i nie czułam się dobrze zniżając się do takich zachowań. Po mimo tego, że w głębi gdzieś jeszcze  jestem dzieckiem.. 
 ,,Kaśka! Ogarnij się! Stań się wojowniczką, a nie za mułem!"-ogarnęłam się po tych myślach i przestałam myśleć na chwile o swoim nudnym podejściu do życia. 
 ,, Przecież trochę zabawy i fantazji mi nie zaszkodzi" - Zlazłam z drzewa i zaczęłam szukać rzeczy, z których byłabym wstanie zrobić prowizoryczny łuk. Poszłam w kierunku, całkiem nie myśląc, dlaczego idę w tamtą stronę. Po prostu szłam przed siebie. Dotarłam do miejsca, gdzie rosły dzikie maliny, jedna gałąź była naturalnie wygięta po przez wiatr i deszcz, w kształt łuku. Ułamałam ją, pozbywając się liści i drobnych gałązek. Koce z malin, strasznie utrudniały mi zadanie. 
 ,, Ależ zrobiłaś się delikatna, drobne ukucie jest dla ciebie takie czułe, skórę masz jak delikatną jak aksamit, ha! Kiedyś byłaś inna Kaśka! Cała w strupach i bliznach, ale jednak taka radosna! Co się z tobą stało, no co? Dlaczego? Dla kogo?"- Rozmawiałam sama z sobą. Wyciągnęłam pilnik z kieszeni, który wcześniej wyciągnęłam z plecaka i zaczęłam dziobać dziurkę w gałązce. Wyrwałam pęd z ,, duchów", z czarnej jeżyny. Przeciągnęłam przez dziurkę i zawiązałam na drugim końcu łuku. Chodziłam między drzewami i szukałam piór, które miały się przydać do zrobienia strzały. Znalazłam! Podniosłam z ziemi gałązkę, którą najbardziej wydawała mi się prosta. Przymocowałam pióra. Rozcięłam ją, tak by mogła się zmieścić w szparce, prowizoryczna cięciwa. Co prawda pęd nie był bardzo sprężysty i nie dawał takich efektów jak żyłka, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma!
 Pierwsze próby wystrzelenia ,, strzały" były nie udane i padała pod moimi nogami. Naprężyłam jeszcze bardziej pęd jeżyny i tym razem się udało! Wystrzeliła i spadła metr od de mnie. W tamtej chwili się bardzo ucieszyłam, był to pierwszy krok naprawdę duży. Następne próby były bardziej pozytywne. Zmieniłam postawę i skupiłam większą uwagę na tym jak naciągać cięciwę ze strzałą. Moje dłonie były już z lekka bardzo poranione od malutkich kolców na pędzie i z gałęzi  maliny. Nie mogłam w żaden sposób zmienić tego, nie miałam żadnego ostrza, którym mogłabym poobcinać kolce. Jakoś zbyt długo się tym nie przejmowałam, zabawa sprawiała mi bardzo dużo dziecinnej radości. Wyobrażałam sobie, że jestem wojowniczką, nie ważne, że w mojej prowizorycznej pochwie z piórnika znajdowały się jedynie dwie strzały. Wspinałam się na drzewa i strzelałam w pniaki, wyobrażając sobie, że to ogromne wilki, które chcą mnie zjeść. Zabawne prawda? Taka duża panna jak ja bawi się w lesie w jakieś zabijanie potworów. W tamtej chwili nie chciałam myśleć, dłużej o tym jaka jestem codziennie. 
  Ubrudzona cała, kroczyłam w stronę plecaka, w którym znajdowały się moje kanapki. Stawiałam stopy tak by nie wydawać szelestu, było trudno. Patyki trzaskały po moimi stopami, szelest liści doprowadzał mnie do szału. Długo trwał wysiłek, aż doszłam jak stawiać stopy by uniknąć hałasowania i zdradzania swojej obecności. Skradałam się jak bestia polująca na zwierzynę. Słuch miałam czuły, próbowałam go jeszcze bardziej rozbudzić i wyczulić na dźwięki. Wiatr przedzierał się pomiędzy gałęziami drzew, deszcz kropił, a ptaki pośpiewywały. Przysłuchiwałam się zewie natury. 
 Gdy doszłam do plecaka dobrałam się do moich soczystych kanapek z serkiem o smaku szynki, uwielbiam go. Mogłabym jeść go cały czas. Usiadłam  na wciąż leżącej książce pod drzewem  i pochłaniałam kanapkę za kanapkę. Byłam strasznie zmęczona i głodna. Minęło zaledwie 2,5 godziny nim jadłam śniadanie,a już byłam taka spragniona jedzenia. Jak nie ja po prostu. Zazwyczaj wystarcza mi jedna kanapka do południa, a dziś jak zwierzę! Rozbawiona byłam moim zachowaniem. Związałam włosy w kitkę, poprawiłam się. Schowałam pudełko z trzema kanapkami do plecaka. Zmoczyłam język i usta w herbacie z termosu i zaczęłam łazić po drzewie nucąc moją ulubioną piosenkę. Posiłek dał mi jeszcze więcej sił i mnie ożywił. Wszystkie negatywne myśli znikły, które towarzyszyły mi z wejściem do lasu. Wzięłam kij i udawałam, że to miecz. Machałam nim i zabijałam bez zastanowienia. Przy pomniało mi się w tamtej chwili, gdy będąc z ukochanym w jakiś zaroślach wojowaliśmy się na patyki z bzu. Mile wspominam tamten dzień. 
  Zachowałam się jak zbuntowana dziewczynka, a co prawda nią jestem. Przecież uciekłam przed obowiązkiem, siedząc w lesie. Wstyd mi za swoje zachowanie teraz, że zamiast iść do szkoły szlajałam się po lesie zamiast stawić czoło przeszkodom. 
Obwiniałam siebie i znów zbyt dużo myślałam. Cała ufajdana w błocie, szłam w stronę strumyka by choć trochę opłukać dłonie. Biegłam mijając drzewa i skacząc przez powalone konary i pnie drzew. Szłam po mokradłach. Trzcina, trawa jakieś chwasty pokrywały dużą powierzchnie, myślałam, że tam jest tylko mała ilość wody, która trochę zmoczy mi buty, a tym czasem wpadłam po kolana w zimną lodowatą wodę. Na śmierć zapomniałam o starych stawach! Mama zawsze zabraniała mi tu chodzić, bo woda nie jest widoczna. Buty choć zimowe, przemokły mi, szlag by to. Cały czas kropiło, drzewa z liści strącały co jakiś czas dużą ilość wody, a w dodatku to! Chwyciłam się brzegu, poirytowana swoją nie uwagą. Wyszłam jakoś z tego bagna, ominęłam staw i po powalonym drzewie przeszłam do strumyka. Nogi mi się ślizgały i uderzałam się różne części ciała. Stojąc po drugiej stronie stawu, kierowałam się  w stronę strumyku. Wypłukałam w wodzie dłonie, o dziwo nie była lodowata jak się spodziewałam. 
 Wróciłam do mojej miejscówki, gdzie gdy tylko doszłam słyszałam zbliżających się ludzi. Zgarnęłam wszystkie moje rzeczy i uciekłam stamtąd jak najszybciej. Plecak szybko narzuciłam na plecy, łuk nałożyłam na ramie, a pochwę ze strzałami schowałam do kieszonki plecaka, książkę z  ruskiego chwyciłam pod pachę i wiałam ile sił w nogach, w nie określonym jeszcze celu. Byłam już wystarczająco daleko od starego mojego miejsca rozsiedlenia. Smutno mi było, że musiałam je upuścić. Moje dłonie grabiały, a chlupiąca w woda w butach irytowała. Spodnie w błocie i wodzie przykleiły mi się do tyłka. Znalazłam krzaki w których mogłabym się na nowo rozsiąść, nie było to miejsce tak cudowne jak tamto, ale było nie dostępne dla oka człowieka. Wlazłam tak głęboko w nie, że nawet nie czułam wiatru muskającego moje policzki, przecudowna cisza.  Ściągnęłam z siebie mokre jeansy i nałożyłam szary dres, który był spakowany na lekcje wf-u. Od razu zrobiło mi się cieplej. Rozwiesiłam je na gałęziach, z butów wylałam wodę i wydusiłam mokre skarpety. Naciągnęłam z powrotem na stopy i wsunęłam buty.Wyjęłam telefon i popisałam chwilę z przyjacielem. Palce mi grabiały z zimna, telefon się zacinał i nie był posłuszny. Rozkładając swoje rzeczy, wyjęłam książkę z plecaka. Cudowny fantastyk, bez którego nie wyobrażam sobie życia. Ja nie wiem, co z sobą pocznę, gdy skończę całą trylogię. Pogrążyłam się w lekturze, w tym spokojnym i cichym miejscu przesiedziałam, nie mal do końca. 
 Tuż przed oficjalną godziną mojego powrotu, zgarnęłam wszystkie swoje rzeczy i ruszyłam w stronę domu. 
 Cała upaprana w błocie, weszłam do domu, ściągnęłam z siebie wszystkie ciuchy i tak jakby nic zniknęłam w swoim pokoju. O nic nikt nie pytał, nic nie podejrzewali. Umyłam się i naciągnęłam na siebie stary dresik i ciepły bawełniany sweterek. Zjadłam grzecznie obiad i ponownie znikłam w swoim malutkim świecie, w moim  pokoju. Nie budząc żadnych podejrzeń, zachowywałam się jak codziennie.  Znów byłam poważną, nudną, opanowaną Kaśka. 


piątek, 16 października 2015

Jesteśmy jak liście jesienią.


 Jesteśmy jak liście jesienią.
  Zimno, pochmurnie, deszcz, nie mamy humoru. Nie chce się nam wychodzić z domu, a w dodatku przeziębienie. Zbyt długie wieczory spędzone w samotności, zbyt dużo myśli, zbyt długo te same otoczenie. Rutyna, wkradła się w życie. Wszystko jest takie same, każdy dzień wygląda tak samo. Często jest, że nie mamy humoru, zbyt często. Masochizm chce wrócić, lecz walczysz sam ze sobą. Bierzesz prochy, które przepisał Ci psychiatra i walczysz o każdy kolejny dzień. Toczysz zaciętą walkę. 
  W takich chwilach przetrwają Ci najsilniejsi. Jesienią większości ludzi brakuje humoru, szczęścia i panujący klimat na zewnątrz nas przytłacza. Smutni, zmęczeni, zapłakani, kompleksy wracają. Problemy codziennego dnia wydają nam się zbyt duże i nie chcemy walczyć. Użalamy się zwyczajnie nad sobą. Noce wypełnione zbyt dużą ilością myśli. Może my po prostu szukamy tego powodu do smutku i chcemy się smucić? Zganiamy na porę roku, że to przez jesień. 
  Zwijamy się w kłęki myśli, nerwów, nie dopowiedzeń. Chowamy swoje prawdziwe uczucia pod maską i często nie mówimy tego co myślimy naprawdę. Przestajemy rozwijać pasję, siadamy na dupie i jęczymy, że nic nam nie wychodzi, że to nie ma sensu zamiast ćwiczyć zacięcie. Wszyscy mają tak samo lecz nie mówimy o tym. Gdy my chodzimy załamani i się obijamy, ktoś walczy i jest szczęśliwy. Dlaczego On potrafi, a my nie? Bo On rozumie, że jesień, jest porą tak jak każda inna, przemija. Widzi dobre strony jesienni, docenia piękno świata.
  "-Cieszy mnie każdy dzień i każda noc, każdy zew natury, śpiew ptaków o poranku i kolor słońca o zachodzie. Wiosenny zapach kwiatów i letni deszcz. Blask gwiazd na niebie i światło księżyca. Cieszy mnie świat i jego piękno. Nie potrzebuje chciwości, pazerności, wręcz żałuje, że światem rządzi pieniądz." - Są to słowa osoby wartościowej, która ma marzenia, pasję i motywację. Jest jak każdy z nas, żyje wśród nas. Także ma uczuciu i Mu się nie chce czasami. Może też siąść na tyłku i narzekać całymi dniami. Jest dzień kiedy, nie ma humoru i drażni Go wszystko dookoła, ale każdy tak ma i to jest naturalne.
  Chcemy być wyjątkowi i szczęśliwi? Doceńmy to co mamy i cieszmy się każdym dniem. Spełniajmy się i dążmy do marzeń. Pozbądźmy się negatywnej energii. 
  "-Czy nie potrafimy cieszyć się z drobiazgów? Cóż ja potrafię, a czy mam więcej niż inni? Mam bo mam Ciebie, czy chce więcej? Nie, kocie wystarcza mi to co mam." - Doceńmy osoby, które towarzyszą nam w życiu. Zrozum, że druga osoba może wytrzymać wiele, przymknąć oko, wybaczyć, czekać cierpliwie lecz kiedyś już nie będzie taka wyrozumiała, nie wytrzyma i odejdzie. Starajmy się mówić konkretnie, bez żadnych niedomówień. Przemyślmy każdą swoją wypowiedz zanim cokolwiek powiemy. Jedno słowo za dużo, nie porozumienie może doprowadzić, że być może stracimy najważniejszą osobę.

 Jest to osoba, której teraz wstydzę się spojrzeć w oczy. Choć jestem jej ogromnie wdzięczna, że mnie znosi i nadal jest. 
 Jesteśmy jak liście jesienią.  

  Wszystkie tak samo złote, szare, brązowe, zwinięte, ale pomiędzy nimi znajdujemy zielono piękne wyjątki. Z nadzieją liczą, że przetrwają. Znają swoją wartość i nie poddają się. Są dumni z tego kim są i doceniają wartość życia. 
  Należałam jeszcze dziś rano do tych liści szarych, nie wyróżniających się, do czasu gdy nie wzięłam się za siebie i zaczęłam walczyć. Jeszcze dziś rano patrzyłam się na pudełko żyletek i znów zniszczyć sobie życie na nowo. Myślami wracając do tego co było, znów chciałam widzieć krew spływająca po moich udach. Znalazłam siłę w sobie, wzięłam kolejne prochy i wybiegłam z domu z aparatem. Wróciłam z cudownym humorem i serią beznadziejnych zdjęć, ale zrobiłam coś co oderwało mnie na chwilę od swoich czarnych myśli.  Teraz patrze na żyletki i się śmieje, że taka głupia myśl przeszła mi przez myśli. Przemyślałam wiele spraw i doszłam do wniosku, że nie warto. Muszę walczyć by w końcu mieć na tyle siły bym nie musiała brać więcej tych prochów. Ty także możesz odkryć tą siłę w sobie. 
   Ja musiałam kolejny raz stać na przepaści by docenić to co mam, każdy potrzebuje czegoś innego. 
Siła jest największym atutem człowieka, każdy powinien walczyć o ten atut. Życie to ciągła walka, nauka na błędach i przeszłości, nie powinniśmy się tego wstydzić. 
Nie przepraszajcie za to jacy jesteście, zmiecie podejście. Byście mogli powiedzieć, że jesteście szczęśliwi. Byście mogli przeprosić za to jacy byliście i nie musieli się wstydzić tego kim jesteście. 
  Ja o to walczę, czy Ty też podejmiesz walkę o lepszego siebie?
Chcesz zmienić świat? Zacznij od siebie.



piątek, 3 kwietnia 2015

Niewidzialna

1 rozdział

Niewidzialna


  Nie mam pojęcia, co ze mną jest nie tak. Ciągle mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale to nie prawda, przecież jestem szarą myszką, na którą nikt nie zwraca najmniejszej uwagi. Nie opuszcza mnie myśl, że ktoś mnie prześladuje. 
 Czuje się niekomfortowo, przez co zachowuję się sztucznie. Boję się, że ktoś z rodzinny zauważy, że jest coś nie tak. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczęli dręczyć mnie pytaniami : "Co się stało?", "zachowujesz się inaczej, nie kłam, nie zmyślaj, co się dzieje?", ale przecież nie będę mogła nic im powiedzieć. Oni zadręczą się myślami, zaczną mnie odbierać ze szkoły, nie będę mogła wyjść sama z domu. Ha! Kogo ja chce oszukać, wyśmieją mnie i wrócą do swojej pracy. Zawsze tak jest.
  Wstałam z łóżka, poszłam do łazienki i wykonałam codzienne czynności, po czym zeszłam na dół, pożegnać się z moim psem, Reksem. Tylko jego zastałam w domu. Chyba nigdy się nie przyzwyczaję, że rodzice mają pracę i nigdy nie ma ich w domu. Mama jako menadżerka sklepu h&m, a tata jakleżeżał na eżał na zes firmy Jobe.Są szczęśliwi ze swojego powodzenia w pracy. Tata nie dawno przyłączył jakieś małe, słabe firmy do siebie i poszerzył giełdę. Brakuje mi ich i tego jak było kiedyś.
  Narzuciłam czarny plecak, -nałożyłam wygodne trampki i zamknęłam za sobą drzwi. Przystanęłam przed domem, wzruszyłam ramionami i ruszyłam do szkoły z myślą, że trzeba przetrwać kolejny, marny dzień. 
  Powietrze było ukojeniem dla płuc, a lekki mróz szczypał w nos. Była ładna pogoda, a ptaki wesoło skakały po świeżo przyciętym krzewie, przy bramie wyjazdowej. Słońce wyłaniało się za korony drzew lasu, po drugiej stronie jezdni. Okolica bardzo przyjemna dla oka. Dookoła lasy, zapach sos, za który ja ubóstwiam to miejsce oraz bardzo przyjemna atmosfera miejska. Wszyscy tu są dla siebie zazwyczaj mili, chyba, że podpadniesz i wryjesz się w kolejkę po hot-dogi.
Przechodząc koło opuszczonego domu, zobaczyłam coś w oknie, jakąś postać. Czułam jej wzrok na sobie. To tylko moje omamy, przecież bawiłam się kiedyś koło tego domu. On nie ma drzwi, są zamurowane, a okno jest tylko od strony szosy i nie widać, żeby było wybite. 
 Nikogo tam nie było, nikt cię nie śledzi, nikt cie nie obserwuje, idiotko! To tylko twoje omamy, bujna wyobraźnia.
 Ech, byłam tak  tak beznadziejna w kłamaniu, że nie umiałam przekonać sama siebie. Cała się trzęsłam, a przed oczami miałam tamtą postać.
  Musiałam przyśpieszyć kroku, nie mogłam spóźnić się na lekcje. Miałam całkiem spory kawał drogi do przebycia. Jest możliwość jeżdżenia szkolnym autobusem, ale to nie dla mnie. Odtrąca mnie, śmierdzi, duszno jest i za dużo ludzi. Nie, to nie dla mnie, wolę się przejść.
  W szkole, idąc korytarzem, wszyscy kończyli tak nagle rozmowy. Wzrok ich był skupiony na mnie. Jestem jakaś trędowata, czy bluzkę miałam na odwrót. Może pryszcz mi wyskoczył? Nigdy tak nie było, nie zwracali na mnie uwagi. Znów chce być niewidzialna! 
  Nie rozmawiałam z nikim tego dnia, nie miałam zamiaru, nie byłam w stanie. Po skończonych lekcjach nie zamierzałam wrócić prosto do domu. Znów bym musiała przechodzić koło tamtego domu. Na samą myśl przechodziło mnie ciarki, a co dopiero tamtędy wracać. Postanowiłam wrócić okrężną drogą, ale najpierw poszłam przejść się na tory. Zawszę tam chodzę i pogrążam się w myślach. Od kiedy wiem o śmierci mojej siostry, spędzam tam długie godziny.  
  Szłam wąską ścieżką samotnie w stronę torów. Powietrze było chłodne, a wiatr kołysał trawą. Pogrążona w myślach i wspomnieniach, nie zauważyłam zapadającego zmroku. Zaczął padać silny deszcz. Jakby tego jeszcze było mało, nie miałam żadnej kurtki. 
  Biegłam ile sił w nogach stronę domu. Miałam trzy kilometry przez las i opustoszałe osiedle. Gdy dobiegłam do lasu, coś mnie zaniepokoiło. Obcował dziwny zapach siarki i znów czułam wzrok na sobie.
Co z tobą jest nie tak!  Nie oglądaj się za siebie! Nie wolno, zapłacisz za to słono! 
  Czułam się tak, jakby ktoś za mną stał. Chciałam się odwrócić, ale byłam sparaliżowana strachem i mimo wszelkich chęci nie potrafiłam. Stałam w miejscu nieruchomo i próbowałam opanować zbyt szybkie bicie serca. Musiałam sprawdzić. Jak zwykle nikogo nie było.
  Deszcz przestał padać, więc zwolniłam kroku. Ściągnęłam z siebie przemoczoną koszulkę, zostając w samym białym podkoszulku na ramiączkach. Było zimno, natomiast w mokrych ubraniach jeszcze bardziej. Zaczęłam szukać telefonu w plecaku, żeby sprawdzić która godzina i zadzwonić do Artura. Mały, czarny telefonik zawilgotniał tylko nieco. Przetarłam go podkoszulkiem i zaczęłam szukać jego numeru. Wybrałam numer, a następnie nacisnęłam zieloną słuchawkę. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci. Nie odbierał. 
  Szłam dalej przed siebie, widziałam już pierwsze budynki osiedla. Patrząc na nie, czułam strach. Walające się śmieci, szare i spalone budynki. Graffiti wyblakłe na budynkach oraz murach. Wszystko tutaj straciło swój kolor. Szłam dalej miedzy blokami, bacznie rozglądając się dookoła siebie. Wiatr rozwiewał mi włosy i drażnił moje policzki. Z każdym krokiem byłam coraz bliżej, z każdym krokiem czułam się coraz pewniej. 
  Poprawiłam się i zaczęłam biec w stronę domu. Znajdował się jakieś pół kilometra od opuszczonego osiedla. Mój cel od osiedla dzieł mały zagajnik i łąka. Wbiegając na nią nie czułam w ogóle już strachu. Całe dzieciństwo spędziłam tutaj, bawiąc się z Reksiem. Tory i łąka to dla mnie bardzo wyjątkowe miejsca, w których siadam płacze, myślę. Mam spokój i ciszę.

  Gdy stanęłam na werandzie ogarnął mnie niesamowity spokój. Bez sił, cała mokra  oraz brudna weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi. Rodziców oczywiście jeszcze nie było, zastałam tylko Reksa, który przywitał mnie skacząc, a także liżąc. Rzuciłam plecak i rozebrałam się do bielizny. Byłam sama w domu, wiec mogłam sobie pozwolić na takie paradowanie. Od razu poprawił mi się humor. Podniosłam rzeczy z podłogi i po schodach zawlokłam się na górę, do swojej łazienki. Wrzuciłam ubrania do pralki i nastawiłam pranie.  Wzięłam szybki orzeźwiający prysznic, a następnie poszłam do pokoju i rozpakowałam plecak. Wszystko było mokre. Ubrałam się w stary, szary dres oraz biały rozciągnięty podkoszulek. Włosy miałam niestarannie związane w kitkę. Jakby mnie teraz mama zobaczyła, wpadła by w szał. Strasznie się zmieniła odkąd pracuje jako menadżerka sklepu z ciuchami. Ma być wygodnie i praktycznie - a nie ładnie, sztywno - a przede wszystkim  "modnie". Co do ubrań, to z mamą mamy całkiem inne poglądy. Poukładałam książki i zeszyty na parapecie w pokoju i zeszłam na dół do kuchni, aby coś zjeść.
  Już miałam sięgać po mleko do lodówki, gdy rzuciła mi się w oczy kartka na lodówce z napisem :

,,My z ojcem wyjeżdżamy, będziemy za parę dni. Dasz sobie radę. Wszystko masz w domu, pieniądze na jedzenie wiesz gdzie są. Kochamy Cię. Twoi Kochający rodzice, mama i tata."


  Wzruszyłam tylko ramionami. Norma. 
  Zrobiłam sobie płatki z zimnym mlekiem. Usiadłam przy małym stoliku w kuchni, jedząc mozolnie płatki, patrzyłam się w okno na ściekające krople deszczu po szybie. Moje obserwowanie przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Odstawiłam miskę szybko do zlewu i poleciałam na górę odebrać. Chwyciłam telefon, leżący na łóżku i odebrałam. Jakiś nie znajomy mi numer.
  - Halo? Kto mówi?- Zapytałam. Zastanawiało mnie kto dzwoni do mnie oraz skąd ma mój numer. 
  - Halo? Kasia? Słyszysz mnie? To ja Artur. Coś się stało? - Zapytał ze strachem w głosie.
  - To nie jest rozmowa na telefon.. - Urwałam, nie wiedziałam czy to jest dobry pomysł, żebym mu powiedziała. - Mógłbyś do mnie przyjechać?
  - Mogę, właśnie już jadę. Za pięć minut będę. - Powiedział z radością w głosie i się zaśmiał, ale nadal było słyszeć strach i troskę w jego głosie. 
  - O, to dobrze. Czekam. - Rozłączyłam się, wsunęłam telefon do kieszeni i zeszłam na dół, aby pozmywać naczynia. 
  Gdy skończyłam, usłyszałam podjeżdżający samochód pod dom. To był Artur. Powycierałam ręce w ścierkę i wyszłam. Stałam przed domem i przyglądałam się jak mój rycerz wysiada z audi. Pojawił się automatyczny uśmiech na naszych twarzach. 
  - Hej piękna. - Wszedł po schodkach, przytulił mnie mocno do siebie całując.
  Choć byłam ubrana w stary dres, dla niego i tak byłam piękna. Nie muszę się stroić, a on i tak mnie kocha. Taką rozczochraną, w rozciągniętych ubraniach.
  Gdy jego usta spoczęły na moich ogarnęła mnie fala przyjemności, motyle w brzuchu i pewność, że to ten jedyny. Był niczym anioł. Jego niebieskie oczy przypominające kolorem  morską bryzę, grzywa postawiona do góry, perfekcyjne ułożona, błyszcząca od kropli deszczu. Tors obciśnięty w niebieskim podkoszulku, duże, delikatne dłonie i powalający uśmiech. To wszystko sprawiało, że wyglądał w tej chwili niczym anioł. Jego delikatność, opiekuńczość i szacunek do mnie powodował, że czułam się przy nim bezpieczne. Ramiona, w których zawsze mogę się skryć gdy się boje. Pięści, którymi zawsze mogę straszyć innych oraz głos, aksamitny, delikatny, ale stanowczy zarazem. Melodia dla moich uszu. 
  - No hej rycerzu. - Odpowiedziałam z nutką podekscytowania w głosie wtulając się w jego pierś. Był taki ciepły i tak bezpiecznie czułam się w jego ramionach. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.   - Wejdziemy do środka czy będziemy tak stać? - Zaśmiałam się, podnosząc głowę by móc spojrzeć mu w oczy. 
 - No mi to obojętnie, wszędzie dobrze byle tylko z tobą. - Po tych słowach na jego twarzy pojawił się ten uśmiech, w którym się zakochałam.  Powalający, szczery uśmiech od ucha do ucha, przesłodkie zmarszczki mimiczne przy oczach oraz ośmielająca biel jego zębów. 
 - Jak ja cię kocham. - Pocałowałam go delikatnie i  zaraz zaczęłam mówić dalej. - Lepiej wejdźmy do środka. - Ujęłam jego dłoń po czym zaczęłam kierować się w stronę drzwi. Gdy otworzyłam je Reks z wielką radością dopadł nas, skacząc oraz liżąc, a przy tym słodko ujadając. Bardzo lubił Artura.  Za moimi rodzicami nie  przepadał, tak samo  za innymi ludźmi. Do nas był przywiązany.
  Przeszliśmy do salonu, siadając na kanapie, na przeciwko siebie.  Reks wyłożył się wygodnie pod naszymi stopami przysłuchując się naszym rozmowom.
 - Co się stało? Mówiłaś, że to nie  jest rozmowa na telefon, wiec o co chodzi? - Spojrzał na mnie z troską w oczach jednocześnie bawiąc się moimi palcami u dłoni. 
 -Co się stało? W sumie to nic szczególnego, ale musimy porozmawiać. Chodzi o to, że coś dziwnego dzieje się w moim życiu. - Przełknęłam głośno ślinę, gdyż stanęła mi przed oczami tamta postać. - Idąc dziś do szkoły, przechodzą koło tego domu, co podobno ktoś się kiedyś w nim powiesił. Zobaczyłam postać i czułam jej wzrok na sobie. Wiem jestem dziwna, ale naprawdę się boję. Od jakiegoś czasu czuję wzrok na sobie, jakby ktoś mnie śledził, obserwował. Pamiętam, że kiedyś bawiłam się koło tego domu i nie da się tam wejść. Drzwi są zamurowane, a jedyne okno jest od strony drogi, a nie zauważyłam, żeby było wybite. Boję się, cholernie się boję. - Przytulił mnie mocno do siebie. Jego ramiona, obecność, odjęły każdy strach i ból. - Najgorsze jest to, że w szkole wszyscy cały czas się na mnie patrzyli, przez co na lekcjach nie mogłam się skupić. - Nabrałam powietrza i zaczęłam mówić dalej - Po szkole nie chciałam wracać  koło tego domu, wiec poszłam okrężną drogą. Przez stare tory, las oraz opuszczone osiedle. Deszcz mnie złapał, ale mniejsza z tym. Wchodząc do lasu poczułam dziwny zapach siarki i zrobiło się strasznie zimno, lodowato wręcz. Te cholerne uczucie, że ktoś stoi za mną nie opuszczało mnie, a wręcz zamurowało mi kończyny, nie byłam wstanie się ruszyć. Gdy  już opanowałam strach i się odwróciłam, znów to samo, nikogo nie było. Boję się. - Przytuliłam się do niego i zaczęłam płakać. Wziął  róg swojej koszulki i zaczął wycierać mi łzy. Tak wiele dla mnie znaczyło, że był wtedy ze mną. Widziałam przerażenie w jego oczach, nie chciałam, żeby się martwił, ale musiałam mu o tym powiedzieć. Jest jedyną osobą która mnie rozumie. Wtuliłam się w jego i próbowałam przestać płakać. Reks słysząc, że płaczę zaczął lizać mi stopy, strasznie to łaskotało i nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wskoczył na kanapę i zaczęliśmy go głaskać i się z nim bawić przez  chwilę. 
  - Reks uciekaj już. - Powiedział łagodnym, ale pewnym swego głosem. Pies posłusznie zeskoczył z łóżka i ponownie położył się pod naszymi nogami. Artur objął mnie mocno ramieniem i pocałował w czoło  - Kochanie wszystko będzie dobrze. Nie myśl o tym, zobaczymy co dalej dziwnego będzie się działo.  Masz mi mówić od razu jak tylko będziesz miała jakieś obawy, a nie dopiero jak coś ci się stanie. Chcę wiedzieć wcześniej. Mów mi o wszystkim skarbię, proszę. Przeraża mnie to wszystko. Kochanie pozwól, że ja będę cię woził i odbierał ze szkoły. Jadę do pracy chwilę po tym jak ty idziesz, a pracę mogę kończyć wcześniej  i tak teraz nie mamy za dużo klientów. Proszę, nie zaprzeczaj i pozwól. Nie będę aż tak  się zamartwiał, gdy będę przy tobie. - Kiedy spojrzał mi w oczy i wiedziałam, że mówi na sto procent poważnie. 
  - Ale.. - Przerwał mi całując mnie namiętnie.
  - Cieszę się, że się zgadasz. - Zaśmiał się po czym ponownie mnie pocałował. Nie było sensu się kłócić, przynajmniej spędzimy więcej czasu razem.
  - Kochanie, ale czy po tym jak odbierzesz mnie ze szkoły zostaniesz ze mną? - Zapytałam z nienaturalnie wysokim włosem, bawiąc się jego grzywą  by go zdenerwować. Bardzo nie lubił gdy to robiłam, ponieważ jego "ciężka praca" szła na marne. A ja tak strasznie lubię się nimi bawić. 
  - Tak skarbie, będę przy tobie póki mi nie zaśniesz, jeśli pozwolisz? - Uśmiechnął się bo wiedział jaka będzie moja odpowiedz, wnioskował to po mojej minie. Po tym co powiedział, po prostu nie mogłam przestać się uśmiechać. O dziwo nie zaczął jeszcze jęczeć, że psuje mu fryzurę. Czyżby się przyzwyczaił?
  - Możesz jak najbardziej, a i mam pytanie, mógłbyś zostać u mnie na noc? - Zachichotałam całując go w nosek. 
  - Mógłbym, ale musiałbym najpierw skoczyć do domu po parę rzeczy, wiesz kochanie? No to co jedziemy po nie? - Zaśmieliśmy się  jednocześnie wstając. Ogarnęłam się po czym zamknęłam dom. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Jego dom znajdował się jakieś  15 kilometrów od de mnie. Czyli nie całe dwadzieścia minut drogi. 
  Wysiedliśmy przed wielkim piętrowym domem, na małej cichej ulice, gdzie tu wszyscy się znają. Nie obeszło się bez ciekawskich spojrzeń sąsiadów przez firanki. Artur nie mieszkał sam, a z rodzicami, którzy bardzo mnie polubili. Weszliśmy do środka, przywitałam się, a on poszedł na górę do swojego pokoju się spakować. Znajdowałam się w domu luksusu, modnie dopasowane zasłony do wnętrza i koloru ścian. Meble pachniały skórą i  świeżo wypolerowanym, drogim drewnem. Szklane ściany i wielki arsenał kuchenny, wykonany z solidnego drewna. Oddzielał kuchnię z salonem w którym wisiały na ścianach stare gitary Artura. Od pierwszego klasyka po pierwszą elektryczna wartą dwa i pół tysiąca. Reszta znajdowała się w jego pokoju. Natomiast tamte były robione na zamówienie, co mogło kosztować powyżej 18 tysięcy. Strasznie się złościł, że nie chciałam przyjąć w prezencie żadnej od niego tylko sama kupuję. Może i moja kosztowała tylko te 600 zł, ale była moja i mniej by było szkoda, gdybym przypadkowo rozwaliła. ,,Przypadkowo"- ha, uśmiechnęłam się  do siebie na tą myśl. 

 - Dobry wieczór, my tylko na chwilę. Artur dziś nocuje u mnie, nie mają państwo nic przeciwko? - obdarowałam dwójkę starszych ludzi wielkim, szczerym uśmiechem, który mi odwzajemnili. 
 - Dzień dobry Kasiu. Nie, skąd, nie mamy nic przeciwko. - Odpowiedziała mi kobieta z piękna urodą i brązowymi lokami wokół głowy, to była jego mama. Artur odziedziczył w genach po niej cudowne oczy oraz urodę. Ojciec  również był zniewalająco piękny swego czasu, właśnie odkładał gazetę by móc wsłuchać się w rozmowę przy czym jego blond włosy i tak samo cudowny uśmiech jak Artura strasznie skupiły moją uwagę. W głowie myśli, że za parę lat, to dziewczyna mojego przyszłego syna z Arturem, będzie tak samo patrzyła na niego jak ja teraz na mojego przyszłego teścia porównując.
 - Artur? Zostaniecie na kolację?- Zwróciła się do syna, który właśnie po schodach zbiegał trzymając w ręku poręczny plecak.
 - Nie, mamo. Musimy już jechać. Jak już Kasia wspominała wpadliśmy tylko po rzeczy.  Jest już późno. - Podszedł do mnie i objął mnie w pasie jedną ręka. 
 - No dobrze, szkoda. No to trzymajcie się dzieciaki. - Powiedziała mówiąc coraz głośniej gdy my kierowaliśmy się do drzwi.
 - Dobranoc, dobrej nocy. - krzyknęłam jeszcze, gdy Artur otworzył już przed de mną drzwi. 
  Uwielbiałam jeździć z nim samochodem wieczorem. Ciemno, on, muzyka, gwiazdy. Rozmowa. Choć miedzy nami jest różnica 5 lat, nie odczuwam jej. On kieruje, a ty bawisz się jego włosami. Całą powrotną drogę do domu rozmyślałam o tym jak bardzo go kocham, a przy tym  ciągle bawiłam się jego włosami, mierzwiąc je we wszystkie strony. 
  Pierwsze co zrobiłam wchodząc do domu, to rzuciłam z siebie ubranie i pozostając w samej bieliźnie i podkoszulku ruszyłam do kuchni pichcić dla nas kolacje. 
Co prawda nie było niczego zadowalającego mnie w lodówce, wiec musiałam zdecydować się na szybkie spaghetti. Arturowi to pasowała, nie wiem, przynajmniej jak zawsze nic nie mówił i nie było sensu dyskutowania co zje. 
  Gdy ja pichciłam dla nas kolacje, on w tym czasie szykował dla nas łóżko. Oczywiście nie mogłam wejść do pokoju póki on nie pozwoli. 
 - Artur, choć jeść! - Zawołałam go  gdy wszystko było już gotowe i nakryte. Po chwili otrzymałam odpowiedz.
 - Już idę. - Odpowiedział po czym usłyszałam dobiegającą z mojego pokoju muzykę. Był to nagrany dla mnie utwór który Artur sam dla mnie napisał. Dźwięki gitary od zawsze chwytały mnie za serce, a teraz spowodowały, że uroniłam łzę ze szczęścia. Zbieg po schodach, przytulił mnie gdy ja nakładałam nam spaghetti i zaczął kołysać na boki. 
  Jedliśmy, patrząc się w oczy i wsłuchując się w ten tak dla mnie ważny utwór. 
Pozmywałam, Artur pomagał mi wycierać i śmiejąc się oraz chlapiąc pianą  nagrywaliśmy kolejny idiotyczny filmik z naszym udziałem. Wszystkie filmiki  trafiały na mój komputer, a potem do wywołania, by móc za parę lat obejrzeć jak bardzo byliśmy ze sobą szczęśliwi i jak bardzo się kochamy mimo upływających lat. 
 - No to co idziemy razem pod prysznic? - Zaproponowałam, a ten się tylko uśmiechnął na znak, że ,, tak". Ujęłam jego dłonią i prowadziłam w górę po schodach do mojej łazienki. Wyciągnęłam z szafki świeże ręczniki po czym podeszłam do Artura i zaczęłam ściągać z niego ubrania. Nie opierał się, a wręcz przeciwnie uśmiechał się na znak zadowolenia. Całując się  i rozbierając nawzajem weszliśmy pod prysznic. Jego nagie ciało, wywoływało we mnie wielki ogień podniecenia oraz zachwytu. Nie rozumiem jak można być takim idealnym, zastanawiało mnie jak on się z tym czuje. Jak kto jest jak miliony lasek ugania się za tobą i zastanawia mnie też dlaczego wybrał akurat mnie, móc być z największą laską w kraju. 
  Wzięłam jego  gąbkę, nalałam na nią trochę żelu pod prysznic i rozpieniłam. Ustawiłam wodę by nie była za gorąca, ani za zimna. Delikatnymi, wolnymi ruchami zaczęłam myć mu tors zjeżdżając do jego penisa. Moje ruchy stawały się pewniejsze. Nie pierwszy raz widzę go nagiego i nie raz brałam z Arturem prysznic, ale nie pewność moich ruchów pochodzi od z wielkich kompleksów, o których nikomu nie wiadomo. Nawet jemu. Myjąc dokładnie jego członka i uda napalam się coraz bardziej. Spragniona jego więcej i więcej przylegam do niego całą sobą. Opłukaliśmy się z piany, całując i przytulając wyszliśmy z pod prysznica. Wycierając się nawzajem dokładnie patrzyliśmy sobie w oczy. Te jego iskierki w oczach, powodowały, że chciałam uszczęśliwiać go jeszcze bardziej. Wariat wziął mnie na ręce nadzy przeszliśmy do mojego pokoju. Na widok świec i usypanego łóżka  płatkami róż oraz unoszącego się zapachu ulubionych moich kwiatów zaparło mi dech w piersiach. Nie wiedziałam co powiedzieć, za brakło mi słów. Otworzyłam usta po czym je zamknęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. 
 - Nic nie mów. Kocham Cię - Położył mnie delikatnie na moim dwu osobowym łóżku i zaczął delikatnie dotykać i całować. 
  Pieścił moje ciało ustami tak samo jak i językiem. 
Wycałowując mnie cała, pieścił me piersi, ssąc je i masując okrągłymi ruchami. Całując mnie po brzuchu i "piersiątkach" zjechał niżej by zacząć dawać mi prawie największą przyjemność. Ustami przylega do  mojej kobiecości  wsuwając w nią język i zaczynając drażnić łechtaczkę. Oblizuje, delikatnie jej wargi i ssie ją całą, po czym jego palce zagłębiają się w niej. Delikatnie, ale intensywnymi ruchami rozpychają jej ścianki, wchodząc nimi coraz głębiej i głębiej. Powtarza ruchy, ale nie pozwala na to bym od razu dostała orgazmu. Nakłada gumkę i tonie we mnie. Czując jej ciepło, powoli wchodzi cały. Czując jak rozszerza się pod jego naciskiem. Jest cała mokra w  środku, ściska jego przyrodzenie i pozwala na coraz szybsze ruchy. Odpływając z rozkoszy patrzę się mu w oczy i widzę miłość, pożądanie. Wielka fala przyjemności kończąca się naszymi orgazmami. Leżąc obok siebie i czekając aż nasze oddechy się unormują, patrzymy się sobie w oczy i bez żadnych słów wyznajemy miłość. 
 Kochamy się całą noc. 
Padamy ze zmęczenia, nadzy przytuleni do siebie. Usypia mnie wsłuchiwanie się w rytm bicia serca ukochanej osoby, Artura.  


  


2 rozdział
Naznaczona

  Obudziłam się naga, wtulona w niego. On już nie spał, przyglądał się i głaskał mnie po policzku. Był już ubrany i ogarnięty.
 - Hej piękna, pora wstawać - Powiedział po czym pocałował mnie w czoło, mocno przytulając mnie do swojej piersi. Tak, bardzo cieszył mnie fakt, że był teraz przy mnie. Próbowałam wstać opierając się na łokciach. Spojrzałam na niego uśmiechając się.
 - Która w ogóle jest już godzina? - Zapytałam zdezorientowana.
 - Kochanie jest już 7:20. Maszeruj pod prysznic, a ja idę zrobić Ci w pełni wartościowe śniadanie. -Pocałował mnie namiętnie i ściągnął ze mnie koc. Wstał z łóżka śmiejąc się ze mnie, bo zaczęłam nakrywać się prześcieradłem oraz chować twarz w poduszkach. - Wstawaj księżniczko, czy możesz wolisz, żebym sam cię zaniósł pod prysznic?- Zaśmiał się, po czym odskoczył, bo zauważył, że zamierzam cisnąc w niego poduszką. 
 - Już wstaje, dziękuje, sama dojdę pod prysznic. - Zwlokłam się z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki. -To co zamieniamy się rolami, teraz to ja będę twoim Śpioszkiem i będziesz ściągał mnie z łóżka? - Zaśmiałam się stojąc w drzwiach do łazienki.
 - Nie za dobrze by ci było? Nie, no żartuje. Możemy się zamienić, ale pod warunkiem, że cały czas będziesz spała naga. - Posłał mi jedno ze swoich powalających uśmiechów, po czym zaczął ścielić łóżko. Znikłam za drzwiami do łazienki. Wchodząc do kabiny rozmyślałam o tym czym tu zasłużyłam sobie na takie szczęście? 
  Byliśmy już ze sobą tak długo, oraz tak blisko, że nie wstydziliśmy się swojej nagości. Znaliśmy swoje ciała na pamięć. 
  Wzięłam letni orzeźwiający prysznic. Wróciłam do pokoju i ubrałam się w czarne leginsy, beżową, koronkową koszulkę oraz skórzaną kurtkę. Stanęłam przed komodą z lustrem, wysuszyłam włosy i wolno spuściłam je na plecy. Były dość już długie,  sięgały mi za piersi.  Przejechałam po rzęsach tuszem i popryskałam się lawendowymi perfumami. 
Zeszłam na dół gdzie miał czekać na mnie mój ukochany. 
  Stał w kuchni w fartuchu pichcąc dla nas coś przy kuchence. Podeszłam do niego od tyłu, przytulając w pasie i całując w szyję.
 - Nie idę dziś do szkoły. Podrzucisz mnie po drodze do miasta? Muszę zrobić małe zakupy, a przy okazji odwiedzę publiczną księgarnie. A, do ciotki również skoczę muszę odebrać jakieś sadzonki kwiatów do ogrodu dla mamy. - Nie rozumiałam jaki jest sens sadzenia jakiś kwiatków "dla mamy" jak jej praktycznie nie ma w domu i ja nimi muszę się zajmować. Irytujące. - No to co? 
 - No dobrze. Teraz siadaj i jedz, musisz mieć siłę na dzisiejszy dzień. 

  - Dawaj buziaka, idę. - Po całowałam Artura szybko, gdy staliśmy już nieopodal  księgarni i wyszłam z samochodu. Pomachałam ukochanemu na pożegnanie z delikatnym uśmiechem na twarzy.    Zagarniając kosmyk jasno brązowych włosów za ucho i  ruszyłam w stronę księgarni chodnikiem, mijając śpieszących się przechodniów. Każdy  do innego celu. Pogada była ładna, bez chmurne niebo i lekki, orzeźwiający wiatr. Dziwnie cicho było na tej ulicy, brak samochodów, hałasu, klaksonów, pisków opon. Tylko szum wiatru. Pieszych także było coraz mniej. Rozglądałam się dookoła i zaszokował mnie ten spokój. Ulica szaro-bura Krzaczastego, od zawsze kojarzyła mi się z milionami wypadków, wrzasków dzieci, wiecznych korków, a teraz? Zupełna cisza, brak ruchu, ani ludzi na podwórkach. 

  Zauważyłam w oknie, drewnianego domku, starszą kobietę spoglądającą na mnie za firanki. Miała smutny wyraz twarzy, przesiąknięty bólem. Co się stało, może powinnam podejść i zapytać co ją zasmuciło? 
   Moje przemyślenia przerwał mi tajemniczy dym, który zaczął mnie dusić, straciłam wzrok i czułam jak usuwam się na chodnik. 
  Obudziłam się w domu staruszki, tej, która wcześniej patrzyła na mnie za firanki. Jej mina nadal się nie zmieniła, bolała mnie głowa i miałam mroczki przed oczami. 
 Co się dzieje, czemu tu jestem? - Zasypałam swoją głowę pytaniami.
  Wnętrze domu było wypełnione, pułkami z grubymi książkami i pełno było wyszywanych obrazów.   Przytulnie było urządzone, bujany fotel w rogu pokoju, skrzynie ogromne, zamykane na klucz, piec kaflowy i meble w stylu rokoko. Twarz staruszki, pełna zmarszczek spoglądała na mnie ze  łzami w oczach. 
  Leżałam na łóżku, nakrytym narzutą, która miała miliony kwiatów wyszytych na sobie . Wystrój typowej starszej kobiety, której marzy się tylko dostatek włóczki i by jej kot żył wiecznie. Ha, pewnie sobie jeszcze wmawia, że ten kot, to jej ukochany zamieniony w kota. Lecz nigdzie nie dostrzegłam kudłacza.
  Starałam się podnieść na łokciach, ale nie mogłam, byłam sparaliżowana. Staruszka widząc moją minę i to, że próbuje się podnieść, podeszła do komody i wyciągnęła dziwną flaszeczkę. Z kropiła mi nadgarstki dziwną substancją, o kolorze miedzi i automatycznie odzyskałam czucie w całym ciele. 
  - Co ja tu robię? Ja już pójdę. - Zerwałam się na równe nogi i cofnęłam się w stronę drzwi. Kobieta złapała mnie za nadgarstek i pokazała mi na nim dziwny symbol, którego wcześniej nigdzie nie widziałam. Nie musiałam o nic pytać, popatrzyłam na tylko na nią z otwartymi ustami w przerażeniu. Zabrała się do tłumaczenia. 
 - Spokojnie, uciąć, wszystko ci wytłumaczę. - Wskazała mi gestem dłoni fotel stojący pod oknem i sama usiadła na drugim. - Pamiętasz czarny dym tuż przed twoim omdleniem? Dym ogłuszający, odejmuje zmysły i sprawia, że osoba mdleje. To bardzo silny czar. Tylko nie licznym udało się go opanować, a w tym miedzy innymi Kachiri. - Skąd znam te imię? próbowałam sobie przypomnieć,ale nie potrafiłam-chciała cię dopaść, lecz gdy cię unieruchomiła zdążyłam ją powstrzymać, ale ona jeszcze wróci - spojrzała na mnie ze współczuciem i próbowała dodać mi otuchy kładąc dłoń na moim udzie
 - Dlaczego chcę mnie dopaść? Co ja jej zrobiłam? Jakie czary? Jak udało ci się ją powstrzymać? -Miliony pytań słało mi się na język, całkowicie zapomniałam o moich dzisiejszych planach 
  - Zwolnij! Stara już jestem. Więc to konflikt jeszcze twojej babki i siostry, twoja babcia była moją najlepszą przyjaciółką z czasów średniowiecza, gdy po wielu wiekach urodziła twoją matkę złamała prawo najstarszych i też wtedy zerwała ze mną kontakt. Twoja matka nie odziedziczyła po niej czystej krwi wiedźmy, ponieważ to przekazywane jest co drugie pokolenie. Siostra twoja nie miała tej mocy, była za słaba by przeżyć  i tak nie miała szans na przeżycie. Nie dało jej się uratować, babka więc oddała więc ją Kachiri jako ciebie za złamanie prawa. Kachiri po pewnym upływie czasu, zauważyła, że to zwykły śmiertelnik, dopadła więc twoją babkę i ją zabiła razem niemowlęciem. Spaliła je na stosie, na którym zabito pierwszą wiedźmę. Podobno zabiła, a czy to prawda nie mogę ci tego gwarantować. Plotki to plotki. - Chciałam ją wyśmiać, co to za brednie mi opowiada, mojej babki rzeczywiście nigdy nie znałam, a siostra umarła parę dni po porodzie, bo była wcześniakiem, ale coś kazało mi uwierzyć starej wariatce.
 - Wszystko brzmi jak fantastyk, który kiedyś czytałam.. To bardzo dziwne, ponieważ w tej książce też była Kachiri.
 - Masz ją jeszcze? Jak wyglądała? Skąd ją masz? - Zawaliła mnie pytaniami, zrywając się raptownie z siedzenia.
 - Chyba leży jeszcze u mnie na strychu, ma właśnie ten znak na okładce wypalony. - Wskazałam na rękę a ona nie dała mi do kończyć.
 - Przywieź ją do mnie! Jak najszybciej! Muszę ją mieć! - Zaczęła mną trząść.
 - Dobrze, ale pod warunkiem, że wszystko mi wytłumaczysz. Po pierwsze co do cholery tu się dzieje?! Co znaczy ten znak? Czemu to tak boli? Jak mam to usunąć?! Dlaczego mnie naznaczyła tym? - Delikatnie odsunęłam staruszkę od siebie.
 - No jasne, że ci wszystko wytłumaczę. - Zaczęła się śmiać i pojawił się na jej twarzy sarkastyczny uśmiech. Coś kazało mi przestań jej ufać. Jeżeli ona chce dostać księgę i uciec bez żadnych słów wyjaśnienia? Obserwując jej zachowanie stawałam się coraz bardziej ostrożniejsza i podejrzliwa.
 - Tego znaku nie usuniesz, ból występuje tylko wypadku prawdziwej wiedźmy. Jest to znak, że na pewno nią jesteś. Zwykły śmiertelnik umiera tuż po jego powstaniu, nie jest wstanie przeżyć czaru.
 Opowiadała mi jeszcze długo o swojej przyjaźni z moją babką i wszystko na czym ten konflikt polegał, lecz przerwał nam dzwonek telefonu. Wyjęłam wibrujący telefon z kieszeni kurtki i
 zauważyłam, że mam 4 nie odebrane połączenia od Artura. Odebrałam  szybko i usłyszałam rozdrażniony jego głos.
 - O w końcu! Gdzie jesteś? Co się dzieje? Wiesz w ogóle, która jest godzina? - Wydarł się na mnie, wiedziałam, że to tylko dla tego, że się martwi.
 - Wszystko ci wytłumaczę w domu, sama nie wiem co się dzieje! Mógłbyś przyjechać po mnie pod księgarnie czy mam jechać busem? - Wydusiłam z siebie ze łzami w oczach, naznaczenie cholernie piekło i czułam się jakby wypalało mi żyły, skórę i mięśnie w nadgarstku.
 - Przyjadę, ale chwilę to potrwa, bo jestem u Ciebie w domu. Żadnym busem, stopem, masz czekać na mnie. Znów mi się znikniesz. - Starał się opanować głos, ale nadal był przejęty tym, że zniknęłam na parę dobrych godzin, bez znaku życia. No tak, to nie w moim stylu.
 Tym czasem gdy ja rozmawiałam z Arturem, stara wariatka krzątała się po pokoju, tu wyjąc, tu chowając jakieś księgi i buteleczki z dziwną cieczą. Podeszła do mnie i całkiem dużą ilość czegoś obślizłego wylała mi na naznaczenie. Ból od razu znikł.
 - Dziękuję, muszę już iść. Przyjadę do pani jutro. - Wstałam i poprawiłam się.
 - Dobrze, ale uzgodnij ze swoim kochasiem, że spędzisz tu znacznie dużo czasu. Muszę ci wszystko wytłumaczyć i ci przekazać wiedzę, którą powinnaś posiadać, a teraz trzymaj te księgi, przeczytaj je. Tu masz ślinę smoka wodnego, przemywaj te naznaczenie. Nie nauczyłaś się jeszcze wyłączać ból. Musisz odkryć tą bramę. Twoje życie się zmieni. - Wzięłam rzeczy i skinęłam głową, na znak, że rozumiem
 - Nie bój się podzielić, wiedzą ze swoim miśkiem, pyśkiem, czy jak go tam nazywasz. Wie o tobie więcej niż ty sama.
 - Po prostu Artur. Mam rozumieć, że on wie od dawna o tym, iż jestem wiedźma?
 - Niech sam ci wytłumaczy, będzie dobrze jak przyjdziecie oboje.
   Pożegnałam się i ruszyłam pod księgarnię, gdzie miałam czekać na Artura. Strasznie śmierdział mi nadgarstek od tej śliny smoka wodnego. Kręciło mi się w głowie i byłam strasznie wykończona. Siadłam na krawężniku i podparłam głowę o kolana. 
 Zapadł już zmierzch, wiatr się nasilił, a na ulicy krzaczastego nadal panowała grobowa cisza. Tyle pytań mam jeszcze do staruszki, lecz nie mam siły już zadawać ich. Usunęłam się na chodnik i usnęłam jak dziecko.
  Gdy się obudziłam znajdowałam się już w domu, na łóżku w swoim pokoju, a obok mnie siedział zmartwiony ukochany. Do pokoju wpadało światło poranka, a Artur miał minę jakby całą noc nie spał. Zapewne tak było.
  Zerwałam się z łóżka, byłam przebrana w piżamę. Jak on mnie przebrał, a ja nawet się nie obudziłam?
  Spojrzałam na nadgarstek, widniał na nim bandaż, spojrzałam na niego, a on tylko spuścił oczy w dół. Chciał mnie powstrzymać, bym nie wstawała, lecz mu się nie udało.
 - Porozmawiamy później, teraz kochanie się prześpij. Wszystko ze mną w porządku. - Nie kłócił się ze mną, ściągnął szybko z siebie spodnie, rzucając je obok łóżka. Położył się i przyciągnął mnie do siebie. Nadal byłam zmęczona i brakowało mi sił na większe ruchy. Wtuliłam się w niego, po czym zasnęliśmy. 

  Wstaliśmy jakby nigdy niby nic i zaczęliśmy normalny dzień. Nikt z nas nie palił się do zaczynania tematu o tym co było poprzedniego dnia. Z racji z tego, że była sobota leniliśmy się długo w łóżku oglądając jakieś poranne wiadomości w telewizji. 
 Gdy ja smażyłam na śniadanie naleśniki on siedział z gazetą w ręku i popijał powolnie kawę. Wiele osób nam mówiło, że czasami zachowujemy się jak stare, dobre małżeństwo mimo swojego wieku. Może i mieliśmy dopiero te 18-23 lata, ale chyba zbyt dużo razem przeszliśmy by się sprzeczać i kłócić o bzdety. Minęły już 3 lata gdy jesteśmy razem. Znamy się od  4, a czujemy się  jakby minęło dopiero pół roku. 
 - Boli cię ręka? 
Dopiero teraz sobie o niej przypomniałam, gdy Artur o niej wspomniał. Odstawiłam patelnię i wstawiłam miskę z masą do zlewu. Patrzył się na mnie z współczuciem, nie lubiłam gdy tak na mnie patrzył. 
 - Em, nie. - Bąknęłam. - Mógłbyś dosmażyć za mnie, muszę posmarować to czymś.
 Zastanawiało mnie, gdzie są moje książki i flaszeczki od dziwaczki. Nie pamiętam czy miałam je wczoraj przy sobie, gdy czekałam na Artura. Ah, ta moja skleroza. Dogryzałam sobie samej. 
 - Jasne. - Przeczesał grzywę ręką i wstał od stolika. Przytulił mnie mocno do siebie i staliśmy tak chwilę. 
 - Artur, mam małe pytanie. Czy wczoraj miałam przy sobie jakieś książki, gdy mnie zabierałeś do domu? Nie wiesz gdzie mogą być?
 - Tak, miałaś przy sobie jakieś dziwne księgi i flaszeczki. Jedna się zbiła, pewnie gdy usuwałaś się na chodnik. Leżą na korytarzu, na szafce na buty. Pozwoliłem sobie je przejrzeć, gdy spałaś, nie jesteś zła? Czyli już wiesz?
- Wiem. 
 Wyszłam z kuchni i przeszłam na korytarz, gdzie leżały flaszeczki. Słyszałam jak Artur krzątał się w kuchni i smażył naleśniki. Gdy sięgałam po księgi, kątem oka zobaczyłam jakiś niepokojący mnie cień przechodzący z salonu do kuchni. Nie był to Artur, słyszałam jak wciąż śpiewał piosenkę grająca w radiu. Do moich uszu dobiegł ogromny huk, jakby coś runęło na ziemię. Gdy dobiegłam do kuchni, do ośrodka hałasu moim oczom ukazała się dziwna postać z czarnymi skrzydłami, był to Azazel znany mi z opowiadań Artura. Opowiadania ożyły. Rozpoznałam go po charakterystycznym symbolu na lewym ramieniu.  Miał białe włosy, które sięgały mu za pas. Duże, szerokie ramiona, które były obciśnięte w błękitnej, aksamitnej szacie, która ciągnęła się w stronę pasa. Wyraźnie zaznaczone rysy twarzy i przeniklwy wzrok, który w tamtej chwili przeszywał mnie od góry do dołu. Usłyszałam metaliczny głos, wydobywający się z jego gardła. Byłam tak przerażona całą tą zaistniała sytułacją, że mój mózg eksplodował na miliony, małych kawałków.